Znów Boernerów – Z Miodowej na Bracką

Fragment ze wspomnień Macieja Bernhardta (pseudonim „Zdzich”), żołnierza 237 plutonu (zgrupowanie „Żywiciel”) ppor. Jerzego Mieczyńskiego (pseudonim „Dunin” – poległ pod Boernerowem 2 sierpnia 1944 roku):

Znów Boernerów

Wędrując Lesznem w kierunku zachodnim postanowiłem dojść
do Boernerowa. Przecież to niemal po drodze do Ożarowa. Był to
niezły kawałek drogi. Dziś autobusem jedzie się tam ze śródmie-
ścia około pół godziny. Doszedłem na miejsce około południa,
może nieznacznie później. Poszedłem przede wszystkim na pole,
na którym „Starża” wygubił prawie całą kompanię. Widoczne
były dwa duże groby zbiorowe i 1o do 12 (dziś nie pamiętam już
dokładnie) grobów pojedynczych.
W zimowej scenerii teren ten wyglądał zupełnie inaczej niż
w upalny sierpniowy ranek. Klucząc po polu starałem się odtwo-
rzyć przebieg marszu kolumny i znaleźć miejsce, do którego do-
szedłem, a raczej doczołgałem się. Pierwsze pojedyncze groby były
o około so metrów dalej. Jeden z nich, jak się później okazało, był
grobem Zbyszka Przestępskiego.

318

Przez cały czas mojej wędrówki po tym polu nie było na nim
nikogo oprócz mnie. Zbierałem się już do powrotu do Boernero-
wa, gdy zobaczyłem nadchodzącego ze strony przeciwnej starego
człowieka niosącego niewielki worek na plecach. Gdy przechodził
koło mnie grzecznie zapytałem go czy wie coś na temat tych gro-
bów i masakry, która miała tu miejsce. Odpowiedział niezrozu-
miałym mruknięciem, poprawił worek na ramieniu i przyspieszył
kroku. Stary dziwak, pomyślałem i powoli poszedłem w stronę
widocznych pomiędzy drzewami domków Boernerowa.
Nie wiem, która była to godzina, nie miałem przecież zegarka.
Wydawało mi się, że musi być około południa, może nieznacz-
nie później. Nigdzie nie było widać ludzi, choć z wielu kominów
uchodził dym. Kręciłem się po tym niewielkim osiedlu, licząc, że
w końcu spotkam kogoś na ulicy. Wreszcie z jednego z domków
wyszła starsza kobieta. Podbiegłem do niej i zapytałem ją o groby
na polu. Obejrzała się dokoła, powiedziała, że nic na ten temat
nie wie, przyspieszyła kroku i zniknęła za rogiem uliczki. No, nie
będę przecież jej gonić! Nie miałem odwagi zachodzić do dom-
ków, ale jak w takiej sytuacji zebrać jakiekolwiek wiadomości na
temat interesujących mnie wydarzeń? Po chwili zobaczyłem kobie-
tę z kilkuletnim dzieckiem ciągnącą na sankach drewno na opał.
Jej reakcja na moje pytania była niemal identyczna. Co za ludzie tu
mieszkają, pomyślałem, skąd tacy się w ogóle wzięli! Nie miałem
jeszcze żadnych doświadczeń ze służbą bezpieczeństwa i NKWD
i ich zachowanie było dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Miałem
je pojąć już bardzo niedługo.
Zbierałem się do wyjścia z Boernerowa, gdy na uliczce osiedla
zobaczyłem dość młodego mężczyznę, idącego energicznym kro-
kiem. No ten to na pewno będzie coś wiedzieć, a przynajmniej
da się z nim porozmawiać. Rzeczywiście, gość koło trzydziestki,
lekko zaciągający, jak na kresach wschodnich, wysłuchał cierpli-
wie mojego pytania i bardzo uprzejmie odparł, że nie umie dać na

319

nie odpowiedzi, bo przebywa tu od bardzo niedawna, ale chętnie
zaprowadzi mnie do swych gospodarzy, którzy są starymi miesz-
kańcami Boernerowa i na pewno coś wiedzą o tych grobach na
polu. Przypominał sobie, że mówili coś na ten temat, ale on był
nietutejszy i nie pamiętał szczegółów.
Podziękowałem mu uprzejmie i poszliśmy razem do jego go-
spodarzy. Zapukał, drzwi otworzyły się, wszedłem do ciemnej
sieni i natychmiast usłyszałem: „ruki w wierch”, a trzech drabów
z pistoletami w ręku zaczęło sprawdzać, czy nie mam broni. Roz-
winęli moją wałówkę, sprawdzili co w środku i grzecznie oddali.
Wyciągnęli mi z kieszeni kurtki kenkartę, podali memu „przewod-
nikowi”, który nie patrząc wrzucił ją do szuflady biurka. Na moje
pytania o co tu chodzi nikt nie reagował. Jeden z obecnych skinął
na mnie, żebym szedł za nim. Poprowadził mnie po schodach do
piwnicy, otworzył jakieś drzwi, wepchnął do środka i drzwi się za
mną zamknęły.
W piwnicy panował półmrok. Dopiero po chwili zobaczyłem,
że znajduje się w niej jeszcze pięciu ludzi. Przyglądali mi się nic nie
mówiąc. Powiedziałem coś do nich, nic nie odpowiedzieli. Usia-
dłem więc w kącie na słomie i zastanawiałem się o co tu chodzi.
Poczułem głód, nie jadłem nic od śniadania, wprawdzie obfitego,
ale od tego czasu minęło już z osiem godzin, no i zrobiłem co
najmniej z I5 kilometrów. Wyciągnąłem moją wałówkę i zacząłem
jeść. Przełknąłem kilka kęsów i zwróciłem się do obecnych: „prze-
praszam panów, może panowie są głodni, proszę się poczęstować”.
Popatrzyli zdziwieni na mnie i nic nie odpowiedzieli. Dwóch
z nich szeptało chwilę w kącie. Jeden z nich w końcu odpowie-
dział: „dziękujemy, jeżeli ma pan za dużo jedzenia, to chętnie panu
pomożemy, żeby nie musiał pan nosić”.
Zjedli, podziękowali, ale nie kwapili się do rozmowy. Nie to
nie, pomyślałem, zwinąłem się na słomie i zasnąłem. Obudził
mnie ruch w piwnicy. Okazało się, że przyniesiono nam kolację.

320

Składała się na nią wodnista, ale gorąca zupa i kawał czarnego
chleba. Nie miałem menażki na zupę. Jeden z moich towarzyszy
zrewanżował się za wcześniejszy poczęstunek i pożyczył mi swoją.
Wszyscy byli bardzo powściągliwi w rozmowie: „proszę, dziękuję,
ostrożnie, bo się rozleje, mama w domu robiła lepszą zupę” itp. Ani
słowa na temat tego, kim są, jak się tu znaleźli, o co właściwie cho-
dzi; jedynie nic nie znaczące słowa i kawałki zdań. Między sobą
rozmawiali, ale szeptem. Tak, że nie mogłem nic zrozumieć.
W jakiś czas po kolacji jeden z nich, który wydawał się ich
przywódcą, bo zwracali się do niego z pewnym – jak mi się wy-
dawało – szacunkiem, niespodziewanie zwrócił się do mnie. „No,
kolego myślę, że teraz już wiesz, że znajdujemy się pod czułą opie-
ka NKWD. Ci tutaj, to zwykli łapacze, schwytali nas dziś rano. Ale
w nocy lub jutro rano przewiozą nas tam, gdzie zajmą się nami
fachowcy, oficerowie śledczy. Przypomnij sobie swój życiorys, bo
oni nie lubią jak się nie zgadza”.
Nie miałem wątpliwości, że zatrzymało nas NKWD, tylko nie
mogłem zrozumieć za co. Dopiero później dowiedziałem się, że na-
tychmiast po zajęciu Warszawy Armia Czerwona zajęła się inten-
sywnie tropieniem AK-owców w Puszczy Kampinoskiej. Specjalnie
zainteresowała się m.in. Boernerowem jako jedną z baz łączności
z Puszczą. Na razie rysowała się miła perspektywa śledztwa w tej
sprawie … Ludzie siedzący wraz ze mną prawdopodobnie byli AK-
owcami złapanymi w zdekonspirowanym punkcie kontaktowym.
Niewesoło. Zanim coś się wyjaśni, o ile w ogóle może się tu coś
wyjaśnić, można wylądować na Syberii.
Próbowałem nawiązać rozmowę z moimi towarzyszami, ale
bez rezultatu. Nie mieli zupełnie na to ochoty. Prawdopodobnie
uważali mnie za wtyczkę, która ma podsłuchać ich rozmowy. Mię-
dzy sobą natomiast szeptali niemal cały czas. Sprawiali wrażenie,
jakby na coś czekali. Ale może mnie się tylko tak zdawało? Myśli
kłębiły mi się w głowie. Martwiłem się co to będzie, jak Ojciec

321

nie dostanie ode mnie obiecanej szybko wiadomości. Zadręczy się
przecież na śmierć.
Nie wiem kiedy usnąłem, pomimo zimna, które dawało się
nam wszystkim coraz bardziej we znaki. Obudził mnie jakiś ruch
i przeraźliwe zimno w piwnicy. Moi współlokatorzy, pomimo mro-
zu otworzyli małe, okratowane okienko pod sufitem i wyraźnie
nasłuchiwali. Z daleka dochodziły fałszywe zawodzenia pijackie.
Dwóch pijaków przekrzykiwało się nawzajem. Po chwili ucichli.
„Zamknijcie to okno, przecież zimno tu jak cholera”. „Cicho
bądź” – usłyszałem w odpowiedzi – „jest duszno i trzeba prze-
wietrzyć”. Najmłodszy z kompanów, kawał byka, usiadł przy mnie
i syknął mi do ucha. „Nie ruszaj się i nie odzywaj, bo zaduszę.
Tu ma być cicho; wszyscy śpią, rozumiesz?” Niewiele rozumiałem,
prócz tego, że mam być cicho, bo coś się tu szykuje. Chyba te pi-
jackie krzyki nie były bez znaczenia. Przez dłuższy czas nic się nie
działo. Wreszcie usłyszeliśmy warkot silnika samochodu. Zbliżał
się, stawał się coraz wyraźniejszy. Przed domem samochód zatrzy-
mał się, Po chwili podjechał drugi. Usłyszałem wyraźnie rozmowę
w języku rosyjskim. Przyjechali po nas, pomyślałem. Słychać było
otwieranie drzwi wejściowych, chwilę rozmowy, jakieś bardzo
krótkie zamieszanie i do naszej piwnicy wpadło dwóch uzbrojo-
nych młodych mężczyzn w polskich mundurach.
Moi kompani rzucili się im na szyję. „A ten to kto?” – zapytał
jeden z przybyłych. „Nie wiemy. Wpakowali go nam po południu.
Albo ktoś z naszych, albo wtyczka. Nie mamy czasu na rozmyśla-
nia. Prędko wychodzić, wszyscy!” Przy drzwiach wejściowych le-
żał martwy ten sam mężczyzna, który mnie tu uprzejmie przypro-
wadził. Nie było żadnej strzelaniny, musiał dostać fachowo nożem.
Drugi leżał dalej w korytarzu, nie widziałem go dobrze, ale chyba
także nie żył. Pięciu innych stało pod ścianą ze skrępowanymi już
· fachowo rękami i zakneblowanymi ustami. Wyszliśmy na dwór.
Przed domem stały dwa samochody z pracującymi silnikami. Ła-

322

zik Willys i poniemiecka ciężarówka Opel Blitz o skrzyni przykry-
tej opończą.
Wszyscy uwolnieni załadowali się do ciężarówki. Wszyscy,
prócz mnie, mieli broń. Nie zauważyłem, kiedy ją dostali. Chwilę
jeszcze czekaliśmy, jak się później okazało, na naszych wyzwoli-
cieli, którzy zamykali w tym czasie pięciu powiązanych łapaczy
w piwnicy.
Ruszyliśmy ostro z miejsca i samochody skierowały się w stro-
nę wsi Babice Stare. Jadący z nami jeden z „wyzwolicieli” odezwał
się do mnie: „Nie mamy możliwości zabrać cię ze sobą, bo nie wie-
my kim jesteś. Wysadzimy cię z dala od wsi, bo gdybyś chciał nas
zdradzić, to zanim dojdziesz do jakiegoś posterunku i wytłuma-
czysz o co chodzi, my będziemy daleko. Jeżeli jesteśmy nadmiernie
ostrożni, nie miej nam tego za złe i zapamiętaj, że Ruscy mają dużo
lepszy wywiad niż mieli Niemcy i niestety wielu Polaków dla nich
pracuje”. Zastukał w szoferkę, samochód się zatrzymał. „Wysiadaj
i powodzenia, jeżeli jesteś swój”. Wyrecytowałem jak na szkoleniu
rekruckim: „Podchorąży Zdzich z batalionu Serb odmeldowuje
się” i wyskoczyłem z samochodu. „Cześć! Nie daj się drugi raz zła-
pać, bo może nas nie być pod ręką” – usłyszałem w odpowiedzi
i ciężarowy opel odjechał.
Sam nie wiem jak to się stało, że podałem przedpowstanio-
wy (i z pierwszych dni Powstania) pseudonim batalionu, a nie
jego nazwę późniejszą, ogólnie znaną. Względnie numer plutonu.
Chciałem moim wybawcom potwierdzić, że jestem żołnierzem AK,
a jednocześnie – utrudnić w razie ich wpadki – identyfikację
kim naprawdę jestem. Pewnie było to bardzo naiwne, ale tak jakoś
mi się to powiedziało.

323

<źródło>

Wpis w nawiązaniu do:
Po 9 latach starań, ale jest! – Towarzystwo Boernerowo

Podaj dalej za pomocą: